Ruurlo

Miało być o Castlefest, ale do tego potrzebuję więcej czasu i natchnienia, więc wpisu chwilowo brak. Obecnie każdą wolną chwilę spędzam na nauce holenderskiego i irytowaniu się tym, że wszyscy mnie bezustannie poprawiają (sama prosiłam, ale ile można do cholery). Dzisiejszy poranek spędziłam na naradach w GGU, popołudnie na grzebaniu w książkach i stołowaniu się u Rebekki (Arjen zjadł obiad bezmięsny, szokujące), a wieczór na festynie w Ruurlo. Festyny holenderskie to ciekawa rzecz. Bywałam na różnych miejscowych i zamiejscowych festyno-imprezach, jedne lubię bardziej, inne mniej - zazwyczaj jest to odwrotnie proporcjonalne do ilości pijanych, rozwrzeszczanych Holendrów i śmieci na ulicach (zapamiętać: koninginnedag spędza się w kaloszach, nie w najlepszych szpilkach). Festyn ruurlowy okazał się bardzo sympatyczny, bo oprócz "namiotu" pełnego kiwających się z piwem facetów, w centrum miasta znalazłam ryneczek z dobrami wszelakimi i pokaz zabytkowych ciągników. Co prawda pojechaliśmy do Ruurlo tylko i wyłącznie dlatego, że Arjeno gdzieś wyczytał że to będą zabytkowe samochody, ale jak się nie ma co się lubi to i retro-traktory dobre.






Po obejrzeniu maszyn rolniczych ruszyliśmy w tak zwane miasto:


 Ryneczek okazał się miejscem pełnym dóbr domowej roboty, sprzedawanych przez Holenderki i Holendrów w strojach ludowych:






Po trzech latach w Holandii udało mi się znaleźć smalec!


Reszta ryneczku bardzo standardowa:




Załapałam się nawet na występ rosyjskiej grupy tanecznej! Panów artystów widać za karuzelą.
A jutro też coś skrobnę, a co.

2 komentarze: