A więc jestem. Historie kolejowe.

Ostatnio na blogu nie pojawia się nic. Głównie dlatego, że mój komputer leży w szafie i czeka na naprawę, a ja jakoś brzydzę się pisać bloga bez polskich znaków. Grudzień jest jednak czasem, kiedy zbliżają się deadline'y, więc człowiek staje się wtedy najbardziej kreatywny i nabiera chęci nawet do sprzątania pokoju.

Tego posta piszę z pociągu.
Tak, holenderskie pociągi oferują podróżującym darmowy Internet (co przy cenach biletów mnie raczej nie dziwi). I to ich jedyna zaleta. No dobrze - są czyste, w miare szybkie, raczej zadbane, w zimie grzeje, w lecie chłodzi, ale to w Europie powinien być już standard (przepraszam, Polsko). To, czego nie cierpię w holenderskich pociągach to Holendrzy.

Cztery dni w tygodniu, przemierzam cały kraj by dostać się na uczelnię, dziennie spędzam więc w pociągu około czterech godzin. Od września zdarzyło mi się spędzić podróż na stojąco dwa razy, przy czym były to bardzo ekstremalne stuacje typu: zepsuta jednostka czy samolubny samobójca (swoją drogą, holenderscy samobójcy uwielbiają popełniać ten czyn haniebny w poniedziałki w godzinach porannych, by swym rzuceniem się pod pociąg wstrzymać ruch w połowie kraju). Mimo to Holendrzy tłoczą się stadnie przy drzwiach, bo przecież za chwilę nie będzie gdzie usiąść! Często stłoczeni są tak mocno, że uniemożliwiają wychodzącym pasażerom opuszczenie pociągu. Nie ruszą się i kropka. Nie jest to kwestia wieku, na plecach leżała mi siwa staruszka i młoda dziewczyna z frytkami, wysmarowując mi przy okazji włosy majonezem. Szukasz dżentelmena? Zapomnij. Chcesz, by młody chłopak pomógł wnieść Ci wózek z wrzeszczącym dziecięciem? Chyba żartujesz. Raz kiedy taszczyłam walizę po schodach, w ich połowie dwóch rosłych mężczyzn zatrzymało się by puknąć mnie w ramię i powiedzieć "tam jest winda." Bo Holendrzy generalnie lubią udzielać Ci dobrych rad i integrować się na ulicy, w sklepie czy na środku deptaka.
W Holandii bilety kupuje się torbom. Tak przynajmniej myślę, kiedy wchodzę do wagonu a one sobie siedzą wygodnie na co drugim miejscu. Oczywiście przy oknie. Bo Holendrzy lubią siedzieć od zewnątrz. I trzeba ich zawsze bardzo ładnie poprosić o przesunięcie się (na lekcji holenderskiego usłyszałam, że to bardzo nieładnie i niegrzecznie siadać obok kogoś, jeśli jeszcze jakieś miejsca podwójne w zasięgu wzroku są wolne), a kiedy już się to zrobi, Holendrzy taksują Cię wzrokiem, wykrzywiają usta w podkówkę, wzdychają i mówią "no dobrze", albo nic nie mówią tylko przesuwają się unosząc brwi znacząco. To prawdopodobnie jedyny kraj na świecie, gdzie najczęściej powtarzającym się komunikatem w pociągu jest: "Proszę zdjąć torby z siedzeń i zrobić miejsce dla innych pasażerów."

Kiedy za dziesięć dni przejadę się poczciwym PKP, holenderskie pociągi zapewne znów zdobędą moje uznanie. A na razie pozostaje mi tylko wpatrywanie się w okna wysmarowane żelem z włosów śpiących holenderskich samców.

Dziwnie mi się pisze po polsku.

Stek Tagliata

Stek tagliata
Stek Tagliata - stek w plastrach serwowany z oliwą z oliwek i przyprawami to danie z gatunku łatwych, szybkich i przyjemnych (przygotowanie zajęło mi ok. 15 minut). Smakuje wyśmienicie:).
Przepis:
- ok 300g wołowiny (ja użyłam polędwicy)
- rukola
- oliwa z oliwek (ok 6 łyżek)
- cytryna
- czosnek (2-3 ząbki)
- garść posiekanych orzechów
- ser, najlepiej parmeński.
- pieprz gruboziarnisty
- 3-4 listki bazylii

Na patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek. Wołowinę posypujemy pieprzem i przekładamy na rozgrzaną patelnię. Stek powinien być średnio wysmażony (na zewnątrz brązowy, reszta różowa). Zdejmujemy stek i do pozostałej na patelni oliwy dodajemy zmiażdżony czosnek oraz wyciśnięty sok z połówki cytryny. Mięso kroimy na ok 1 cm plastry. Ciepły dressing przelewamy przez metalowe sito (by pozbyć się pestek i kawałków czosnku), dodajemy do rukoli, bazylii i orzechów. Następnie dodajemy mięso, a po wymieszaniu na wierzch kładziemy kawałki sera (najlepiej jeśli jest parmeński, ale może być też inny).
Podajemy z ciabattą.

Tacka pod świecę

Wczoraj do wieczora (a dokładnie do momentu, w którym dostałam do poprawy swój trzeci rozdział) siedziałam przy oklejaniu. Tacka była biała, a i tak musiałam nałożyć trzy (!) warstwy białej farby, żeby ładnie pokryła wszystko. Podoba mi się ten sport. Przehandlowana za truskawki ;)



Tarta ze szpinakiem


Wczoraj na obiad zrobiłam tartę szpinakową. Tarta to potrawa z kuchni francuskiej, składa się z kruchego ciasta i nadzienia, które może być słone albo słodkie. Ciasto do przygotowanej przeze mnie nie jest typowym tartowym, ale smakuje znacznie lepiej ze szpinakiem. Do zrobienia ciasta potrzebujemy:
- 2 szklanki mąki
- ok 200 ml jogurtu naturalnego
- 8-10 łyżek oliwy z oliwek
- sól, pieprz.

Wszystkie składniki ugniatamy razem - ciasto powinno odlepiać się od rąk, ale efekt ten bardzo trudno osiągnąć, dlatego jeśli naprawdę jest tragicznie trzeba dodać jeszcze odrobinę oliwy. Ciasto układamy w formie i wkładamy na ok 10-15 minut do rozgrzanego na 180 stopni piekarnika.